Strona główna | Mapa serwisu | English version
Nomay 2006
Gry ze Star Wars > Empire at War

Empire at War
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce straszliwie napalałem się na Star Wars: Empire at War. Być może nie mam w szafie kostiumu szturmowca imperialnego, ale i tak jestem dość zaciekłym fanem Gwiezdnych Wojen, oczywiście mocno zdegustowanym tym co Lucas zrobił z sagą za pomocą tej nowej trylogii... ale mimo wszystko optymistycznie nastawionym do zapowiadanego serialu telewizyjnego, którego centralną postacią ma być Boba Fett. Jestem więc miłośnikiem, a ten mundur szturmowca chciałbym mieć, tak w ogóle. Lubię też gry strategiczne, głównie te turowe, ale dobrym erteesem też nie pogardzę, jeżeli tylko reprezentuje sobą coś więcej niż rozbudowę bazy i spłodzenie setki jednostek, które samą swą liczbą miażdżą wroga. Czekałem zatem podniecony niebywale na Empire at War.


I pierwszy mój kontakt z grą to wielki zawód był. Pograłem może z dwie godziny, przechodząc tutorial i próbując nadgryźć gierkę od różnych stron. Niestety od tego nadgryzania pozostał bardzo niemiły i cierpki posmak w ustach - dość szybko stwierdziłem, że bynajmniej to nie jest to, na co czekałem tyle miesięcy. Puściłem zatem gierkę w niepamięć, pozostawiając ją na dysku jednakowoż, bo termin oddania tej recenzji majaczył gdzieś tam w oddali, co oznaczało, że chcąc czy nie chcąc muszę jeszcze trochę pograć. Broniłem się przed tym zresztą rękami i nogami, bo zwyczajnie nie miałem ochoty tego ruszać, żeby nie śmierdziało.


Potem się okazało, że kilku znajomych dokonało zakupu Empire at War i wielce sobie gierkę chwaląc bawią się w grę po sieci. Wyśmiałem ich oczywiście, uzmysławiając na różne sposoby, że pławią się w przeciętniactwie i że utopili okrągłe sto złociszy w bublu jakim z pewnością jest do "dzieło" LucasArts i teamu Petroglyph. Z drugiej strony jednak ciekaw byłem jak się sieciowo pogrywa, więc umówiłem się na partyjkę, przed którą postanowiłem potrenować w singlu, tak żeby nie dostać od razu za mocno w zadek - trzeba dbać o reputację zawodowego gracza i gier opisywacza, prawda? Nie mogłem zatem ot tak się podłożyć z powodu nieznajomości niuansów i zagrywek. Z nową nadzieją odpaliłem zatem Empire at War po raz drugi i... okazało się, że wcale nie jest tak źle, jak myślałem na początku. Nie jest bosko, oj nie, na pewno nie w singlu, ale nie jest to też taki kompletny szajs, jakim widziało mi się Empire at War na pierwszy rzut oka. Ale może najpierw trochę faktów natury ogólnej.


Rzecz w chronologii "gwiezdnowojennej" umiejscowiona jest tuż przed czwartym epizodem (czy też pierwszym, patrząc na datę premiery). Imperium zaczyna miażdżyć pod swym zakutym w biały plastik zbroi szturmowca butem większą część byłej Republiki, z drugiej jednak strony rodzi się też opozycja na łonie Senatu. Wokół pani senator Mon Mothmy zbierają się przeciwnicy Imperatora Palpatine, zawiązując Sojusz na rzecz przywrócenia dawnych swobód. Tenże Sojusz zwany jest pogardliwie Rebelią przez imperialnych sługusów, ale tempo w jakim gromadzi siły nie umyka uwadze takich strategów, jak Wielki Moff Tarkin - zbliża się pierwsza duża konfrontacja sił, którą znamy z filmu jako bitwę o Yavin 4, podczas której zniszczona zostaje pierwsza Gwiazda Śmierci.


Empire at War umiejscowione jest właśnie w tym okresie, za pomocą swoich dwóch kampanii odzwierciedlając mniej więcej wydarzenia prowadzące do spektakularnej porażki Imperium, śmierci Tarkina i narodzin ostatniego Jedi, Luke Skywalkera. Zarówno jedna, jak i druga kampania, nie są zbyt długie i na przeciętnym poziomie trudności da się je zaliczyć w kilka godzin. Podobnie zresztą ma się sytuacja z wolnymi scenariuszami, które w firmie galaktycznego podboju pozwalają nam poszaleć po kilku mniejszych lub większych wersjach galaktyki na własną rękę i wedle własnych wytycznych, bez filmików przerywnikowych i absolutnie koniecznych do spełnienia życzeń Imperatora. Ów tryb podboju galaktyki jest całkiem ciekawy, ale wątpię, czy ktokolwiek będę miał ochotę zawierać z nim bliższą znajomość po przejściu kampanii fabularnych. Ot, można raz zagrać w ów "conquest" jedną i drugą stroną, tak by przekonać się tylko, że nie ma tu nic nowego, a gra nudzi się coraz szybciej. To jest niestety wada główna i naczelna Empire at War - szybko się nudzi.


A dlaczego? Przecież nie powinno, prawda? Wszystko zostało tak pomyślane, by gra była co najmniej tak powtarzalna jak strategie z serii Total War, z którymi zresztą Empire at War ma wiele wspólnego. Podobnie jak tam na przykład mamy tutaj podział na dwie zasadnicze części rozgrywki - strategiczną i taktyczną. Strategiczna obejmuje działania na arenie galatycznej, gdzie zdobywamy kolejne gwiezdne systemy o znajomo brzmiących nazwach, przynajmniej dla fanów Gwiezdnych Wojen. Każdy z owych systemów ma określoną powierzchnię pod zabudowę, gdzie też możemy stawiać kopalnie przynoszące dochód, czy też budynki już stricte militarne, typu koszary, fabryki pojazdów, generatory tarcz i tym podobne. W tym trybie strategicznym produkujemy jednostki armii, bądź też floty, i organizujemy je w odpowiednie związki taktyczne, dowodzone przez naszych bohaterów lub bardziej anonimowych oficerów wydalanych z akademii wojskowej z określoną opłatą. Wszystko przypomina mocno jakiegoś Rome: Total War z tą jedną drobną różnicą, że jest bardzo uproszczone.Rozwój technologiczny jest potraktowany po macoszemu, nie mamy tu też żadnych zboczeń w kierunku dyplomacji czy polityki społecznej na przykład - nie trzeba podbitej ludności stawiać świątyń i teatrów by się uspokoiła, bo buntów nie uświadczymy wcale. Wszystko jest podporządkowane wojnie i tylko wojnie, co jest dość oczywiste, ale akurat w tym przypadku niekoniecznie wystarczające. Tak się bowiem składa, że nawet grając na najwyższym poziomie trudności dość szybko awansujemy do piątego i ostatniego poziomu technologicznego, po czym pozostaje nam już tylko i wyłącznie produkowanie maksymalnej ilości najlepszych jednostek bojowych i miażdżenie przeciwnika samą przewagą liczebną. Czyli wszystko obraca się w kierunku, którego w strategiach czasu rzeczywistego nie cierpię.


Dobrze, ale wspomniałem o podobieństwach z serią Total War. Drugim są oczywiście bitwy taktyczne dwóch rodzajów. Pierwsze to wspaniałe, niesamowicie efektowne starcia orbitalne, spotkania dwóch flot poprzedzającego desant na planetę. Oczywiście jeżeli obrońca zdoła zniszczyć flotę agresora to do żadnego lądowania nie dojdzie, jeśli jednak uda się wybić do nogi dzielnych defensorów i zniszczyć stację orbitalną strzegącą planety, to możemy liczyć na drugi rodzaj bitew - lądowe. Te zaś zorganizowane są nieco inaczej, wymagają bowiem od strony atakującej wykazania się inicjatywą tudzież pomyślunkiem - obrońca bowiem dysponuje na początku przewagą liczebną. Desant wprowadzamy do walki stopniowo, w miarę zdobywania kolejnych punktów wsparcia, które pozwalają nam poszerzyć naszą obecność na planecie - obrońca zaś ma całe swoje wojsko gotowe od początku. Siły atakujące mogą być wielokrotnie silniejsze, bo obrona ma limit dziesięciu jednostek, ale jeżeli nie uda się przejąć dodatkowych punktów wsparcia, to trzeba będzie atakować na raty, wprowadzając nowe jednostki dopiero po zniszczeniu poprzednich. System jest bardzo ciekawy i wymaga taktycznego myślenia... a właściwie wymagałby, gdyby nie to, że komputer wybitnie sobie z bitwami lądowymi nie radzi. Kiepski jest i w ataku, i w obronie, więc po pierwszych kilku potknięciach i wypracowaniu jedynej słusznej taktyki będziemy go bić za każdym razem dysponując nawet teoretycznie słabszymi siłami.

Na szczęście bitwy kosmicznej nie da się wygrać w ten sposób - tutaj już rządzi przewaga liczebna i jakościowa. Oczywiście można zastosować kilka sprytnych manewrów i zagrywek, by troszeczkę przechylić szalę na swoją stronę, ale nie ma mowy o tryumfie jednej flregaty Nebulon B nad trzema krążownikami imperialnymi klasy Victory.


No właśnie, jednostki - jest ich tutaj całkiem sporo i szczególnie te z floty zasługują na pochwałę, bo znajdziemy tutaj wszystkie znane nam z filmów czy innych gier i książek zabawki w stylu korwet koreliańskich, krążowników Mon Calmari, gwiezdnych niszczycieli czy też rojów TIE i X-wingów. Nieco gorzej jest z siłami lądowymi, bowiem autorzy naprodukowali nam tutaj masę różnego żelastwa w stylu czołgów TIE, czy repulsorowych pojazdów T2-M, które pochodzą jakby z innej bajki niż klasyczne śmigacze rebeliantów czy też monstrualne AT-AT. Szkoda, wielka szkoda, że w tym przypadku twórcy nie wzorowali się na wspaniałym i klasycznym Star Wars: Rebellion, w którym nie było jakichś wymysłów rodem z drugiego i trzeciego epizodu, za to można było pobawić się takimi wspaniałymi jednostkami jak komandosi Noghri, elitarna piechota Mon Calmari czy Mroczni Szturmowcy używający w ograniczonym zakresie Ciemnej Strony Mocy.


Także bohaterów i postaci znanych z filmów, gier i książek było we wspomnianym Rebellion więcej. Co prawda brakowało tam Boby Fetta, który w Empire at War jest podstawowym herosem imperialnym, ale też mieliśmy tam masę różnych Wedge Antilles'ów, Lando Carlissian'ów czy nawet admirała Thrawna - tutaj zaś musimy się zadowolić Kylem Katarnem, czy też kapitanem Piettem (którego osobiście bardzo poważam). Oczywiście oprócz nich są tu też takie klasyki jak sam Imperator czy Vader, nie mówiąc już o Luke'u, czy nawet Obi Wan'ie. Miło jest zaaranżować pojedynek Obi Wana z Palpatine'm, trzeba przyznać - a musicie wiedzieć, że większość postaci może brać udział w bitwach osobiście, w różnej formie - na przykład Han i Chewabacca w kosmosie latają swoim Sokołem Millenium, a w bitwach planetarnych biorą już udział raczej pieszo.Jednak nawet bohaterowie i kroczące majestatycznie AT-AT nie sprawią cudu - gra się szybko nudzi. Jest nie tylko dość powierzchowna i płytka, ale też z uwagi na mizerię Sztucznej Inteligencji szybko staje się prostym ćwiczeniem w stylu "jak szybko zbudować dziesięć niszczycieli i podbić galaktykę". Nawet różne ciekawe opcje w stylu wykradania kredytów przez przemytników, lub też rajdów małych oddziałów rebelianckich nie sprawią, że zagramy w coś więcej niż kampanię i jeden lub dwa razy w którąś z wersji galaktycznego podboju. W sumie gra na kilka wieczorów, a i to w zasadzie tylko dla fanów Gwiezdnych Wojen.


Te kilka wieczorów jednak może bardzo łatwo zmienić się w kilka miesięcy, jak podejrzewam. Jedyny warunek to posiadanie dostępu do Sieci. O ile zabawa z komputerem szybko nuży i nudzi, to z przeciwnikiem ludzkim jest zupełnie inaczej. Empire at War zaczyna błyszczeć w bojach sieciowych dopiero, i to nie w potyczkach prostych, które są zwykłym rozwinięciem bitew taktycznych z dodanym elementem produkcji jednostek (a fuj!), tylko w wielkich kampaniach galaktycznych. W grze z człowiekiem zaczynają się liczyć najmniejsze różnice pomiędzy Imperium a Rebelią, zaczyna się wykorzystywać wszystkie możliwe kruczki i kombinacje, nie mówiąc już o strategicznym planowaniu, zakładaniu pułapek i tak dalej. Oczywiście taka rozgrywka może zająć ładnych kilkanaście godzin w jednym ciągu, ale zawsze można zapisać stan i wrócić do tego później. Z tego też powodu lepiej jest grać ze znajomymi, a nie przypadkowymi osobami wydłubanymi nam przez usługę GameSpy, zwłaszcza że owe osoby mają denerwujący zwyczaj wychodzenia z gry gdy tylko dostaną pierwszego łupnia. Niewielka jest wtedy satysfakcja ze zwycięstwa - o wiele przecież przyjemniej jest stoczyć ostatnią bitwę na lodowych równinach Hoth, gdzie Luke i Obi Wan staną razem przeciwko Vaderowi i Imperatorowi. Dla takich momentów warto jest zakupić Empire at War i dzięki nim gra otrzymuje ocenę taką jaką otrzymuje. Jeżeli nie planujecie grać po sieci to odejmijcie z owej ogólnej oceny jedno oczko, jeśli zaś nie jesteście fanami Gwiezdnych Wojen, to odejmijcie drugie i kupcie sobie Rome: Total War albo Warhammer 40k: Dawn of War.


Zbliżając się do końca owej recenzji zauważyliście zapewne, że nie wspomniałem nic o oprawie technicznej gry - znaczy się o grafice i muzyce. Ta ostatnia jak zwykle w grach ze znakiem Star Wars jest świetna, podobnie jak zresztą cała oprawa dźwiękowa z małym wyjątkiem głosów postaci. Są one podłożone bardzo profesjonalnie i pieczołowicie nawet, a i tłumaczenie na polski stoi na poziomie bardzo wysokim, ale... za cholerę nie mogę przemóc się i słuchać Vadera gadającego po polsku. No po prostu zgroza jak dla mnie, tym większa, że choć lokalizacja jest naprawdę bardzo dobra, to nie da się jej "wyłączyć" i zainstalować angielskojęzycznej wersji gry.


Jeżeli zaś chodzi o oprawę graficzną, to powiem że zawiodłem się dość mocno. Bitwy kosmiczne są oczywiście spektakularne i choć rozgrywane w udawanym 2D, by się gracze nie pogubili, to mogą być też oglądane za pomocą kamery "filmowej" już w normalnym trójwymiarze. Wygląda to bardzo fajnie, ale gdy pomyśli się jakie są teraz możliwości sprzętu i jakich cudów dokonuje się z grafiką w innych grach, to nie ma się czym zachwycać w zasadzie. Na kolana nie powalą też nikogo bitwy planetarne, które są po prostu brzydkie - kiepsko animowane jednostki, straszliwie jednakowe tła i plenery, jednostajność i przeciętniactwo niestety. Zobaczcie zresztą sami fotki z gry - nie prezentuje się to jakoś szczególnie wspaniale, prawda?


Ogólnie zatem i podsumowując powiem wprost, że gra nie jest taka dobra jaka by być mogła. I na jaką się zapowiadała. Fajnie pomyślana, ale zbytnio uproszczona i obdarzona niekompetentną Sztuczną Inteligencją po prostu zawodzi fanów, którzy oczekiwali czegoś naprawdę wielkiego, na miarę klasycznego Star Wars: Rebellion na przykład. Na szczęście grę ratuje wspaniały klimat Gwiezdnych Wojen i naprawdę bardzo dobry tryb rozgrywek sieciowych, szczególnie w kampanii. Gdyby nie one, to byłoby to wysokobudżetowe i przereklamowane przeciętniactwo.


Ocena ogólna: 8.0
Moja ocena: 9.6


 

Copyright by Nomay™ 2006